Wywiad z Barbarą Lubos - Święs
Emocje wyśpiewane
Rozmowa po Recitalu Barbary Lubos – Święs w MDK „Ligota”.
1.W dzisiejszy wieczór andrzejkowy zaprezentowała Pani recital, podczas którego usłyszeliśmy utwory największych artystów polskiej piosenki, m.in..: Agnieszki Osieckiej czy Jacka Kaczmarskiego. Z jakich powodów wybrała Pani te piosenki? Czy nie ma Pani obawy, że Pani interpretacja może być porównywana do poprzednich?
W moim przypadku najbardziej interesuje mnie tekst piosenki, który musi mnie zachwycić. To jest jakby punkt wyjścia, a za nim podąża cała warstwa muzyczna. W momencie, kiedy wiem, co chcę zaśpiewać, zaczynam kreować swój świat. Jest to jest moment bardzo ważny i być może prowokuje pytanie „czy boję się wspomnianego porównania”? Otóż nie boję się, bo jest to mój świat, który od początku buduję i posługuję się w nim swoim przekazem, swoimi znakami. Odrzucam wszystko to, co było zrobione wcześniej. Dlatego, gdy przykładowo pracuję nad bardzo znaną piosenką Ewy Demarczyk, staram się jak najmniej jej słuchać, żeby ta interpretacja nie zaistniała we mnie. Od początku musi to być moje opracowanie. Z tego samego powodu nie oglądam też koncertów. Także jest to absolutnie mój odrębny świat, ja jestem w nim i nie oglądam się na coś, co wcześniej zostało stworzone. Moje interpretacje piosenek zmierzają w zupełnie innym kierunku, więc nie boję się takiego porównywania.
2.Ale te słynne wykonania są Pani znane…
Tak, gdyż jak najprędzej trzeba się nauczyć warstwy muzycznej, czyli zaśpiewać. Potem już nie słucham tych utworów, zostaje z nimi sama. Najlepiej uczy mi się z nut, ale te utwory akurat nie zostały rozpisane na nuty, więc musiałam ich wysłuchać.
Cały proces dopasowania utworów do moich występów daje nową wartość. Mówiąc np. o piosenkach Grechuty - wszystkie były instrumentalnie bardzo rozbudowane, tam mu cały zespół grał, ja mam tylko fortepian. Adam Snopek wraz ze swym akompaniamentem na fortepianie kreuje świat, który w oryginale był zarysowany przez wiele instrumentów. Więc to jest od początku nasza praca.
3.Jest Pani aktorką teatralną. Jaką znaczenie w Pani pracy artystycznej odgrywa piosenka? Zadaję te pytanie, gdyż funkcjonuje podział na aktorów śpiewających i nie-śpiewających.
Tak, ale są też tacy, którzy świetnie grają i dobrze śpiewają. U mnie było tak, że ja od dziecka śpiewałam. Wychowywałam się w domu „muzycznym” i taka przygoda z muzyką trwa już od dzieciństwa. Wszystko się jakimś kołem toczy i zamyka, ponieważ jako dziecko słuchałam piosenek Ewy Demarczyk. Pewnie niewiele rozumiałam z tych tekstów, ale zachwycały mnie. Potem wszystko się pozazębiało. Wstąpiłam do szkoły aktorskiej, gdzie dużo się śpiewa, jest piosenka aktorska. Zajęcia prowadził wybitny prof. Wojciech Kościelniak, który tworzył spektakle muzyczne podczas festiwalu piosenki aktorskiej we Wrocławiu. Studiując we Wrocławiu, cały czas byłam wśród tej piosenki.
4.Dzisiaj przedstawiła Pani utwory muzyczne, które nie zaistniałyby bez gry aktorskiej, prawda?
Tak, bo to jest właśnie piosenka aktorska! Gdy się pytamy - co to jest piosenka aktorska, jest tyle różnych definicji i tak jak Pan powiedział jest gra – gdzieś jest te przeżywanie, gdyż nie wyobrażam sobie śpiewania „na biało”. Tak jak mówię, buduję swój własny świat i wtedy jak w nim jestem to nic mnie nie rozprasza. Gdzieś tam się zamykam i to skupienie jest wtedy duże oraz ta gra aktorska, o której pan powiedział.
5.Jaka rola była w Pani odczuciu tą przełomową w karierze?
Szczerze mówiąc, takiej przełomowej nie miałam. Chyba, że sięgnąć do czasów studenckich, kiedy robiłam dyplom i była to pierwsza duża i trudna rola, gdzie miałam „grać formą”. Wtedy takie „granie formą” zostało mi przybliżone. To była jedna z ról w sztuce „Sześć postaci w poszukiwaniu autora” Pirandella. Wtedy właśnie, jakby po raz pierwszy student stoi na dużej scenie. W tym momencie miałam ten kontakt z widownią, mieliśmy świetnego reżysera, który tak pięknie nami pokierował, że poczułam czym jest zawód aktora, ze wszystkimi jego przyjemnymi i nieprzyjemnymi stronami. To był właśnie ten przełom, że poczułam, że chyba to jest to, co chcę robić. A miałam szczęście do trudnych ról granych formą. Bardzo sobie cenię role gombrowiczowskie: matkę w „Ślubie”, czy księżnej Himalay w operetce Gombrowicza. Miło wspominam postać Iriny W „Trzech siostrach”, za którą dostałam nagrodę „Złotą Maskę”. W tej ostatniej sztuce musiałam grać zupełnie innymi środkami, grać bardzo skromnie, prawdziwie i sam przekaz był zupełnie inny. Grana postać była wiekowo dużo młodsza, przez to pewnie ciekawsza. Każde zadanie aktorskie poważnie potraktowane może być wyzwaniem. Lubię zarówno role farsowe, komediowe jak i tragiczne. Miałam też przyjemność zagrać pokojówkę w „Wieczorze kawalerskim”. Osobę zupełnie zwariowaną, szaloną… To też było ciekawe doświadczenie. Czy też rolę komediową – Marii w „Wieczorze trzech króli”, nie wspominając już o Lady Makbet Szekspira, która to postać była bardzo mroczna i tragiczna.
6.Jakie elementy pracy aktorskiej wymagają szczególnego zaangażowania i ćwiczeń, aby gra niosła w sobie jak największy stopień autentyczności czy też przekazu artystycznego…
Na zbudowanie postaci składa się wiele rzeczy. Wychodzi się od tego poziomu podstawowego, czyli dykcja, ruch i słowo. Wszystko musi być dobrze osadzone w aparacie mowy. To jest podstawa, od której się wychodzi.
Potem aktor się zagłębia w pracę nad daną rolą, nad wnętrzem danej postaci i to jest taka kopalnia emocji, którą trzeba drążyć w sobie. Tych pokładów jest coraz więcej i czasami w pracy nad rolą udaje się dojść bardzo głęboko, a czasami niestety nie odkrywa się pewnych poziomów. Tak to jest, że nie wszystkie postacie są pisane dla danego aktora. Sama miałam przeżycia, że były takie role, które latami gdzieś się tworzyły i wykształciły się nie na premierze, ale po dłuższym graniu. Więc jest to proces bardzo żmudny.
7. Powróćmy jeszcze do piosenki. Która z dotychczasowych ról teatralnych wymagała od Pani również śpiewu?
Miałam przyjemność debiutować rolą Mańki w „Królowej Przedmieścia” i był to wodewil, czyli śpiewana sztuka. Było to dla mnie bardzo duże wyzwanie i pewnie nie do końca wtedy udało mi się to tak wykonać, jak bym chciała, gdyż był to mój debiut na dużej scenie teatru w Opolu. Muzykę napisał p. Zarycki, gdzie zaangażowana była cała orkiestra. Traktuję to jednak jako bardzo ciekawe doświadczenie, które teraz procentuje. Pomogło mi ono zagrać księżną Himalay w operetce Gombrowicza, gdzie oprócz tekstu dramatycznego było dużo śpiewania. Piękną muzykę do tej sztuki napisał p. Grzywacz.
8. Gdzie Pani obecnie występuje?
Występuję w Teatrze Korez, w spektaklu „Cholonek” a także w Teatrze Śląskim, w przedstawieniu „Król Ubu”, na które zapraszam…
Dziękuję za rozmowę
Dariusz Demarczyk
30.11.2008 Katowice - Ligota